4/17/2015

Mój pierwszy raz z durianem

JA: Adi, tak myślę....może kupimy jutro duriana?
Adi: Cooooooooo? Naprawdę?
JA: Myślę, że jestem gotowa. Ale dam ci znać rano, chociaż myślę....TAK.
Adi: Na ulicy, czy w paczce w supermarkecie? W sklepie na pewno będzie słodki, a ten z ulicy nigdy wiadomo.
JA: Na ulicy. Nie jest aż tak drogo. Można zaryzykować.
Adi: hahaha, okey! Nie mogę się doczekać.

Po 1,5 roku w Indonezji wreszcie się zdecydowałam skosztować duriana. Ten śmierdzący owoc pochodzi z Indonezji, Malezji oraz Brunei i jest wizytówką tej części świata. Zawsze się broniłam przed jego spróbowaniem, bo zwyczajnie brzydko pachnie, a co brzydko pachnie z logicznego punktu widzenia musi być niedobre :) Ale jednak kupiliśmy. U ulicznego sprzedawcy. Choć Adi przekonywał mnie, że bezpieczniej będzie kupić go w supermarkecie, w ładnie zapakowanej paczce, bo na pewno będzie słodki, to ja uparłam się jednak, że chcę duriana z ulicy. Bo go sobie podotykam, bo go sobie wybiorę, bo porozmawiam o nim ze sprzedawcą. Podotykać podotykałam. Durian ma duże, ostre kolce. Słowo "duri" w języku indonezyjskim, to kolec, stąd prawdopodobnie nazwa owocu. Wybrać nie wybrałam. Sprzedawca jak tylko usłyszał, że będę próbować duriana po raz pierwszy, sprawę potraktował bardzo profesjonalnie. Zaczął zgromadzone w przydrożnym "sklepie" duriany opukiwać z dołu i z boku, potem wąchać, potem drogą selekcji wybrał kilka z nich i znów opukiwał i wąchał. Aż zdecydował się na bezkształtny, koślawy, poczerniały u nasady. Nie dało się z nim również nawiązać jakiejkolwiek rozmowy. Bo od razu zaczął nam duriana rozcinać. Dał Adiemu odrobinę do spróbowania. Adi zrobił wielkie oczy, że dobre, że słodkie, że bierzemy. Z 45.000Rp wytargował 40.000, czyli ok. 12 zł. Bardzo dobra cena.

Po powrocie do domu mamy Adiego, cała rodzina zebrała się wokół duriana. A pierwsza była babcia. "O całkiem duży,o jak dużo w środku, o jaki słodki, o jaki tani, o jaki dobry". A ja zaklejam nos, zabieram część duriana i wkładam do ust.
Zapach? To akurat proste. Stare, znoszone, przepocone skarpetki.
Konsystencja? To już trudniej. Spodziewałam się coś ugryźć, jak jabłko czy gruszkę. A to coś w rodzaju papki, mocno zbitej, włóknistej, oblepionej wokół brązowej, dużej pestki.
Smak? Oj to już trudno opisać. Dla mnie durian ma smak drożdży. Taki mączny, jakby gdzieś czuło się jakiś proszek, ale tego proszku nie ma. Słodki, ale to nie jest smak cukru jak w innych owocach. I potem się to przełyka jakby się ten zapach starych skarpetek przełykało.

Nie traktowałabym duriana jako owocu, ale jako warzywo. Jadłabym go z chlebem, jak Peruwiańczycy awokado. Roztarłabym na kromce, posypała lekko solą, nałożyła plasterek indyka i sałatę. Może by było dobre, gdyby tak nie śmierdziało. Ale problem z durianem jest taki, że jeśli go się za dużo zje, to w skutek fermentacji owocu człowiek jest pijany. Niektórzy głównie dlatego właśnie duriana lubią. Zdania wśród Indonezyjczyków są podzielone. Niektórzy nad zapachem i smakiem się rozpływają, jak Adi. A niektórzy wymiotują za rogiem, jak mój znajomy z Probolinggo.
Sprzedawca rozcinający nam duriana. 
Chciałam sama wybrać sobie duriana, ale mi sprzedawca nie pozwolił. 
Uliczny sklep durianowy. 
A taki ładny był, okrąglutki, ale podobno gorzki, więc nie pozwolili mi go zabrać. 
Zakleiłam nos plastrem z Kubusiem Puchatkiem. Wtedy byłam gotowa, żeby duriana spróbować. 
A tak wygląda durian w środku. 
Pierwszy kęs. 
Szok z powodu konsystencji.
Ostateczna reakcja. Nie mogę powiedzieć, że durian jest dobry.
Ale powiedzieć, że jest niedobry też byłoby błędem. Jest dziwny, o





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz