Wiecie że w
Indonezji koty nie mają ogonów? Wygląda to co najmniej śmiesznie. Jakby im ktoś je odciął w momencie urodzenia. Tak też myślałam przez pierwsze miesiące pobytu
tutaj. Nawet wysnuwaliśmy ze znajomymi teorie, dlaczego te ogony się im odcina.
Pomysł był taki, że ogon kota jest odpowiedzialny za utrzymanie balansu ciała,
tak jak błędnik u człowieka, więc aby nie dopuszczać kotów by chodziły po
dachach, wspinały się na mury, czy tez wykonywały inne akrobacje, pozbywa się ich tych ogonów. Ale nie…. Te indonezyjskie koty i tak biegają po dachach, i
wspinają się na mury, bo te koty po prostu rodzą się bez ogonów. Surprise!
Podobno takie geny. W Indonezji jest mnóstwo kotów, chodzących wszędzie bezpańsko. Żywią się resztkami jedzenia chętnie wyrzucanych przez
Indonezyjczyków pod stoły, aby je nakarmić. W każdym warungu/kantynie można
znaleźć ich przynajmniej pięć, leniwie poruszających się pomiędzy stołami.
Jeśli kot jest głodny potrafi nawet wskoczyć na stolik. Niesamowicie trudno je
odgonić. Takiego kota nie dotkniesz, bo wygląda na niesamowicie zaniedbanego i
przenoszącego milion chorób. Krzyki nie pomagają, próbowałam kilkaset razy.
Pewnego wieczoru urządziliśmy sobie ze znajomymi Polakami niesamowicie pyszną kolację, z bułek, serków, polskiego salami, ogóreczków, papryki itp. i
chcieliśmy ją zjeść na stolikach na kampusie, ale pewien rudy kot tak się nami
zainteresował, że skakał na stoliki co 5 minut. Co ciekawe, nawet nie ruszył pysznych kanapek, które w całej szamotaninie z kotem spadły na ziemię, może to
salami nie było tak świeże jak myśleliśmy. Chyba się przejdę po bułki… Jedna kosztuje 4.000Rp (ok. 1,2 zł), ale to jedyna przyjemność, która w
Indonezji przypomina mi o Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz