11/08/2015

Market sztuki i antyków w Bandungu

Na pasar seni dan antik w Bandungu chciałam się wybrać, bo usłyszałam, że mają tam sporo maszyn do pisania za grosze. A że chciałabym jedną mieć, to namówiłam Adiego na wycieczkę. Spodziewałam się budek, namiocików, jakiś obrusów rozkładanych na ziemi jak to bywa u nas na pchlich targach. A tu różowy budynek, winda, 4 piętro i garaże. Garaże, czyli niewielkiej powierzchni sklepiki zamykane po długim dniu na roletę ze stali. Większość sklepików była pusta, w sensie można było spokojnie obejrzeć wszystkie zgromadzone tam skarby, ale ich właściciela brakowało. Rzeczywiście było mnóstwo maszyn do pisania, ale nie kupiłam żadnej, bo jak tak chodziliśmy z Adim po tych garażach, to nawet nam się o ceny nie chciało zapytać. Chcieliśmy tylko jak najwięcej dziwacznych rzeczy zobaczyć, a było ich mnóstwo. I zdjęcia porobić. Tak jakoś wyszło :)



Ktoś kiedyś musiał to namalować...kury :) 
hmmm... i ta wayang'owa lalka obok :) 

A muzyka na pasarze nie rozbrzmiewała. 
Skąd to wzięli? nie wiem, nie było kogo zapytać. 


Takich stert różności było sporo. 
Że tam vespa no to vespa, ale te białe buty? epickie :) 
Jezus w muzułmańskiej Indo? 
2, 5 rupii :) 

Wystraszył mnie na korytarzu:) 


Tak właśnie wygląda market sztuki w Bdg :) 



10/31/2015

Słowaczka i jej duch - z powodu mrocznego listopada, mroczne historie z Indonezji

Dużo się nasłuchałam o duchach podczas mojego pobytu w Semarang. Mieszkałam w domku otoczonym wysokim murem o którym wszyscy sąsiedzi mówili, że czają się wokół niego duchy. A dom był nowy, niebieski, całkiem przytulny. Tylko co noc przychodził do niego co najmniej jeden ogromny pająk, raz przybiegł bialutki króliczek no i od czasu do czasu trzaskały same z siebie drzwi - raz te frontowe, raz te od tyłu.

O duchach, razem z Peruwianką z którą mieszkałam, nawet byśmy nie pomyślały [no bo w wierzenia sąsiadów jakoś nie chciało nam się wierzyć] gdyby nie Katharina. Słowaczka, także student programu Darmasiswa, z bardzo głębokim głosem, gorączką podróżowania i ogromną nienawiścią do Indonezyjczyków.

Historia Kathariny: 
Palę papierosa na ganku przed domem. Była jakoś 3 w nocy, bo spać nie mogłam kompletnie przez komary w pokoju. I nagle przechodzi ktoś przed domem. Ubrany cały na biało. Na głowie taki kokon biały. I idzie jakby ledwo szedł. I patrzy się na mnie. A zamiast oczu takie dwa czarne oczodoły. Patrzy i patrzy. Wstałam i schowałam się do domu. Wyjrzałam przez okno przy drzwiach i on tam stał i się patrzył na dom. No to trzasnęłam drzwiami. Ale on sobie nie poszedł. To się w pokoju schowałam. Wychodzę za godzinę. A on znowu idzie, ale od drugiej strony. Od razu się schowałam w domu. Zatrzymał się przed domem, popatrzył i poszedł. Ale te oczy to jakby czerwone się zrobiły. 

Katharina była przekonana, że spotkała pocong'a. Pocong to postać związana z obrządkiem pogrzebowym indonezyjskich muzułmanów. Na pogrzebie zmarłego owija się w białe szaty i zawiązuje się mu te szaty na głowie tworząc niewielki kokon. Jeśli szaty są odpowiednio zawiązane, to stają się luźne w trumnie po 40 dniach po śmierci i wtedy dusza może się uwolnić, jeśli są źle zawiązane, to dusza zostaje w nich uwięziona i nawiedza rodzinę. Nieścisłości w historii Kathariny są takie, że pocong skacze. Nie chodzi. I to skacze zygzakiem. Szaty nie pozwalają mu na swobodne poruszanie się, bo nogi i ręce są zablokowane. Pocong Kathariny nie skakał.Poza tym ten mężczyzna ubrany na biały przechodził obok tego domu każdego ranka, jak się później dowiedzieliśmy, na poranną modlitwę do pobliskiego meczetu.

Postać pocong'a. Udawana oczywiście :) gdzieś tam z internetu
W historię niestety uwierzyłyśmy, no bo o pocong'u, wtedy jeszcze, niewiele wiedziałyśmy. Pozwoliłyśmy spać Katharinie u nas w domu, ale nie chciała, bo stwierdziła, że wokół naszego domu czają się gorsze duchy. Skąd to przeczucie? Nikt jej o opowieściach naszych sąsiadów wcześniej nie mówił. Ja i Peruwianka Andrea spałyśmy razem w salonie ze strachu. Potem podpytywałam sąsiadów o duchy. Okazuje się, że nasz dom jest całkiem nowy, bo poprzedni się spalił. Że jedna z młodych dziewczyn z okolicy zobaczyła kiedyś wokół domu Genderuwo, czyli ogromnych rozmiarów ducha z kłami zamiast zębów przypominającego zwierzę pokryte sierścią, który gwałci nocą Jawajki.
Mi się wydaje, że wiara w ducha Genderuwo jest po to,
 żeby wyjaśnić niechciane/nieplanowane przez Jawajki ciąże. 
Młoda sąsiadka jeszcze nie widziała Kuntilanak, czyli ducha zmarłej przy porodzie kobiety w białych szatach i czarnymi włosami na twarzy, która gdy jest w okolicy wydaje dźwięki jak kwilące dziecko i pachnie kwiatami, ale gdy się zbliży straszy rozkładającym się ciałem i smrodem.
Typowa Indonezyjka właściwie.
Katharina od momentu spotkania z pocong'iem nie chciała dłużej mieszkać w okolicach naszego kampusu. Wyprowadziła się do Yogyakarty, potem dużo podróżowała, by wrócić na moment i zrezygnować z programu, po czym słuch o niej właściwie zaginął.

10/16/2015

W poszukiwaniu baterii do telefonu

Bateria w moim telefonie Lenovo niebezpiecznie się wybrzuszyła i trzymała max może ok. 2 minut. Nadszedł wobec tego czas, aby poszukać nowej. Wybrałam się do Bandung Electronic Center, czyli mekki dla wielbicieli wszelkiego sprzętu technologicznego na terenie Jawy Zachodniej.

BEC - technologiczna mekka w Bandungu.
Wchodzę do centrum serwisowego Lenovo. Dwie panienki za ladą. Kolejka. Siadam na czerwonych pufach i czekam. Nagle jedna z panienek wyczytuje numerek. Numerki! Pytam gdzie...znalazłam. Myślę: centrum serwisowe międzynarodowej marki z numerkami? oo będzie profesjonalnie. Wyczytano mój numerek. Pokazuję baterię nie mówiąc ani słowa.
Panienka idzie do kantorka. Wraca.
- We not have. [My nie mieć]
- But I need one. [Ale ja ją potrzebuję]

Panienka znów idzie do kantorka. Minuta. Dwie. Wraca.
- We not have. [My nie mieć]
- So where can I get one? [Więc gdzie ją mogę dostać?]

Panienka idzie kolejny raz do kantorka. Trzy minuty. Wraca. Pokazuje karteczkę na której zostało chwiejnym pismem napisane:
We not have. You go to office other. [My nie mieć. Ty iść do biura innego.]

Nie przesadzam. Mam świadków na tą karteczkę. Zaczęłam rozmowę po indonezyjsku. A i tak niewiele więcej się dowiedziałam. To biuro baterii nie wydaje, wydaje je inne biuro i to na drugim końcu miasta. Dlaczego? No bo tak. Tu mają wszystko oprócz baterii.

Kilka dni później jadę z Adim do miejsca, gdzie bateria powinna być. Jest dokładnie tak samo wyglądające centrum serwisowe Lenovo. Zza lady widać ok. 20 osób w firmowych koszulkach, a klientów brak. Oddałam pałeczkę Adiemu. Po Sundajsku pewnie się chłopak z nimi dogada.
- Nie ma baterii tutaj.
- A gdzie jest?
- W budynku obok.
- Nam powiedziano, że tutaj będzie.
- Ale nie ma.
- Czyli tam na pewno będzie?
- Tak.
- No dobrze, to pójdziemy tam.
- Ale jest już po 14:00, dziś już zamknięte.
- Jak to?
- No tak. Tamto biuro jest otwarte od 11:00 do 14:00. (a od 12:00 do 13:00 przerwa na modlitwę)
- Ok. Dziękuję bardzo. Dziękuję. Dziękuję.
I jeszcze kilka "dziękuję" ze strony Adiego nie wiem po co.

Adi pojechał do biura nr 3 po 11:00 następnego dnia. Zdobył baterię, dzwoniąc do mnie po jakieś dziwne numery kilka razy. No ale bateria jest, działa i zamierzam bardzo o nią dbać.

9/27/2015

Ludzie ulicy - z cyklu pracownik w Indonezji

Wyróżniam trzy zajęcia, moim zdaniem najdziwniejsze, którymi trudnią się Indonezyjczycy. Pierwsze to stare baby z koszami, drugie to tragarze z jedzeniem, trzecie to dzieci w farbie.

Na ulicach najbardziej zaludnionej wyspy w Indonezji, czyli Jawy, często można spotkać zmęczone kobiety z ogromnym koszem na plecach wypełnionym podejrzanymi butelkami, termosami, szmatkami i niewielkimi szklaneczkami. Najczęściej widać je baaaaaardzo wcześnie rano lub w okolicach godz. 12:00. Kosz trzyma się na plecach na brudnej opasce w batikowym stylu, przewieszonej niezdarnie w talii i na ramieniu kobiety. Widać, że jest ciężki, bo ta ok. 50 czy 60-letnia kobiecina słania się zazwyczaj pod jego ciężarem.Gdy natknie się na klienta, ściąga kosz z pleców, siada gdzieś na uboczu i wyjmuje przyrządy jednocześnie uważnie rozglądając się na całą okolicę. Co jest w termosach? Jakiś płyn. Przypomina kawę, ale na indonezyjskich ulicach co chwilę można napić się słodkiej kawy, więc nie miałoby to sensu, żeby ona z tym koszem chodziła i sprzedawała kawę. Więc co? Słyszałam, ale nie wiem czy to prawda, że jest to coś w stylu lekarstwa. Nazywa się obat jamu, czyli zioła lecznicze, które mają leczyć różnego rodzaju choroby, ale jakie już nie wiem. Piją je najczęściej mężczyźni, jednym haustem, wylewając zamaszyście na ulicę resztkę ze szklanki. Kobiecina przepłukuje szklaneczkę lekko wodą z butelki, z kosza, by potem zaoferować kolejną porcję innej osobie. Za jedną szklaneczkę płaci się 2 tysiączki rupii, czyli ok. 60 groszy.

Tu wygląda to słodko i przyjemnie, ale najczęściej kosz jest znacznie większy, a osoba pijąca ze szklaneczki obrzydliwa, bo z reguły jest to jakiś brudny mężczyzna po 40-stce.
Tragarze z jedzeniem, to mężczyźni, którzy noszą ogromne pudła z różnego rodzaju przekąskami po ulicach.Pudła są duże, zawieszone na kiju, który zarzuca się na ramieniu.W zależności od tego jakie jedzenie niosą odpowiednio dają o tym znać mieszkańcom. Na wyposażeniu takiego sprzedawcy jest niewielki młoteczek lub drewienko, którym uderza się w kij na ramieniu. Powstający w ten sposób głuchy dźwięk zawiadamia wszystkich w okolicy, że właśnie przechodzi tukang bakso/sate/pempek i inni, czyli sprzedawca bakso (mięsne kuleczki)/sate (szaszłyki)/pempek (kruche ciasto z podrobami rybnymi w środku). Tukang pojawia się w ulewę czy największy upał, z reguły o podobnej porze. Każdy z nich ma swój konkretny rejon. Nie kupuję od nich często jedzenia, bo wydaje się, że jest ono stare, trzymane w zamkniętych pudłach w 40 stopniach i zwyczajnie brudne. Poza tym łażą leniwie po ulicach i budzą mnie uderzaniem młoteczka, więc za nimi  nie przepadam.

A tutaj w pudłach Pan ma składniki dla szaszłyków z królika, zwane sate kelinci. Sate z ulicy jest najlepsze!
Dzieci w farbie, to 13-16-letni chłopcy, którzy na największych skrzyżowaniach w mieście chodzą pomiędzy autami żebrząc.Są półnadzy, wymalowani srebrną farbą i wyglądają jak kosmici. Mają przy sobie często skromny kartonik z napisem, że zbierają na jakąś szkołę czy ochronkę, co podobno jest totalną bzdurą. Dlaczego ludzie im dają pieniądze? Bo farba, którą malują się te nastolatki ma, wg nich, działanie rakotwórcze. Jest bardzo trwała, to znaczy nie schodzi nawet w największym upale.

Fot. Blog Catatanku.

8/19/2015

Indonezyjskie chłopaki

Obiecałam wam kiedyś post o indonezyjskich chłopcach. No to piszę. Nie będzie to post o Adim, bo to mało indonezyjski facet. Ale tak jak w przypadku dziewczyn (link do postu pod koniec), porównam Sundajczyków (Jawa Zachodnia) oraz Jawajczyków (Jawa Centralna).

Na pierwszy ogień idą Jawajczycy. Typowym mieszkańcem Jawy Centralnej jest dla mnie Anjar, chłopak Portugalki z którą mieszkałam w Semarang. Chyba już ex. Nazywaliśmy go shadow [cień], bo Anjar wiecznie chodził za Guidą. Ona szła do swojego pokoju, on za nią. Ona szła po komputer, on za nią. Ona szkła do kuchni, on za nią. Ona wracała do domu z uczelni, on był u nas w domu w ciągu minuty. I poza tym, że się wszędzie za nią szwendał, to w sumie nic większego nie robił. Chodził za nią do kuchni czy do pokoju żeby tam po prostu postać i patrzeć co robi. Jak Guida szła do ubikacji, to nie wchodził tam z nią (noo nie!), ale stał pod drzwiami albo podchodził co 5 sekund, żeby zapytać czy już wychodzi. Anjar miał wtedy 19 lat, Guida 23. Wszyscy wokół mówili, że jest z Guidą tylko ze względu na to, że to prestiż, bo wszystkim na uczelni opowiadał, że ma dziewczynę bule*. Poza tym Anjar nigdy nie dotykał Guidy w domu. Nigdy nie przytulał, nigdy nie dał jej buziaka, rzadko nawet się z nią żegnał, on po prostu wtedy wychodził. Ale za to publicznie, gdzieś na ulicy, zawsze trzymał ją nisko w talii albo klepał gdzieś po plecach. Tak jak już zaznaczałam w niejednym poście, publiczne okazywanie uczuć w Indonezji nie jest mile widziane. Tym bardziej zaskakiwały wszystkich reakcje Anjara, co oznaczało dla nas, że robi wszystko na pokaz. Anjar nie mógł zaprosić Guidy do swojej wioski. Jego rodzina była bardzo muzułmańska. Guida musiałaby dostać pozwolenie od lokalnych władz na zostanie w domu u jednego z jego członków rodziny i wg Anjara wypadałoby żeby założyła, na ten cały pobyt u niego, chustę na głowę. Choć o pozwoleniach na pobyt słyszałam, bo to jakaś zamierzchła administracja, że niby w przypadku kradzieży będzie wiadomo kto, gdzie był, to opowieści o chuście są raczej totalną bzdurą. Mama Anjara prawdopodobnie nie wiedziała nawet, że ma chłopak dziewczynę bule. Co więcej o Jawajczyku? Anjar nosił głównie batik - tkaninę z indonezyjskimi wzorami. Kiedyś założył jeansy dzwony. Mieliśmy spory ubaw. Poza tym Anjar niewiele mówił. Nie mógł poprawnie zbudować zdania czy to po angielsku czy po indonezyjsku. Miał bardzo silny, jawajski akcent, który sprawiał, że nikt do końca z nim nie chciał rozmawiać, nawet Adi. Oprócz Guidy, która w sumie zadowalała się tym, że Anjar jej po prostu słucha. Kiedyś Anjar zaprosił Adiego do Semarang.

- Kiedy przyjedziesz do Semarang?
- Nie wiem. Po co? Kamila mieszka teraz w Bandungu.
- No ale jest akurat sezon na rambutan!

Rambutan to taki owoc. Rośnie w całej Indonezji. Nie wiem czemu Anjar chciał zaprosić Adiego na owoce do Semarang hahaha. Anjar w Semarang studiował Geografię. Nie potrafił jednak wymienić największych, indonezyjskich wysp, a o położeniu na mapie Polski czy Portugalii nie wspomnę. Miły chłopak, choć koślawy.
A o to Anjar i jego zdjęcie w tle na fejsie. 

Przejdę teraz do Sundajczyków. Adi odpada, więc opowiem o moich niespełnionych adoratorach i związanych z nimi kilku historiach. Słyszałam, że jeśli dziewczyna z grupy kilku chłopaków wybiera konkretnego kierowcę motoru, który ma ją gdzieś tam zawieść, to oznacza to, że chce z nim być. Jeśli dziewczyna na sms o treści "hej, co robisz" odpowie "mam się dobrze", to oznacza, że nie jest zainteresowana, ale jeśli odpowie "mam się dobrze, a Ty?", wtedy to oznacza, że można zacząć ją podrywać. Podrywanie polega na wysyłaniu sms na dzień dobry, w porze obiadowej i na dobranoc. Jeśli ma się chłopaka, a mimo to często się wysyła wiadomości do innych facetów, nawet jeśli jest to wyłącznie przyjaciel, to oznacza to, że ta dziewczyna zdradza swojego chłopaka. Jeśli konwersacja przez sms czy messanger będzie się przedłużać, to oznacza, że jest się parą. Sundajczycy są bardzo kochliwi. Zakochują się szybko, od razu mówią, że cię kochają (ok. miesiąc znajomości przez telefon lub kilka wspólnych spotkań ze znajomymi). Słuchają mnóstwo miłosnych piosenek i potrafią bez problemu je zanucić w każdym momencie. Zerwanie z dziewczyną bardzo przeżywają, często przez kilka miesięcy, gdzie za każdym razem zdarzyło mi się słyszeć, że ta kobietka(!) to okropna suka, która na pewno tego biednego chłopca zdradzała z innymi. No bo raz się zdarzyło, że ktoś widział jak jakiś chłopak wchodził do jej pokoju i zamknęli za sobą drzwi! Sundajczycy się świetnie ubierają. Znają się na ciuchach jak nikt. Zwracają uwagę na tkaninę, szycie, krój, użyteczność ciucha, kolor, odcienie i oczywiście styl. Typowy Sundajczyk to podróbka trampków Vans, czapka z daszkiem i bluza koniecznie z jakimś logo lokalnego band'u. Na pewno ma jakieś wtyki w lokalnej firmie odzieżowej albo coś produkuje i mówi, że to super new design - na przykład bluza z innym logo niż nosi. A teraz przykłady: typowym dla mnie Sundajskim chłopcem jest Alcham. Miał dziewczynę Niemkę przez kilka lat, której fundował drogie podróże po Indonezji zarabiając na nielegalnym pozyskiwaniu plików mp3 w sieci (podobno). Niemka go rzuciła dla innego. Chłopak się załamał, ale widząc mnie na imprezie sylwestrowej, nie rozmawiając ze mną ani sekundy, postanowił się do mnie odezwać, bo a nuż. A że ja jeszcze o tych wszystkich zasadach nie wiedziałam, to byłam dla Alchama bardzo miła, bo to może jakiś przyjaciel przyjaciół. Alcham w końcu, po ok. pół roku lepszej lub gorszej znajomości, czyli pisząc do mnie raz w tygodniu jak się masz i co robisz, zapytał czy mam chłopaka. Jasne! Adi, świetny facet. No i do dziś nie mam z Alchamem kontaktu. Podobnie było z Rezą. Reza napisał do mnie pewnego dnia, że ma dziewczynę i nie powinniśmy do siebie tak często pisać. Czyli z kontaktu raz na miesiąc w stylu dokąd akurat podróżujesz zrobiło się nic. I takich przykładów mam jeszcze kilkanaście. Ach ci Sundajczycy. Poza tym Sundajczycy świetnie kłamią i w Indonezji mówi się, że to oni właśnie najbardziej zdradzają ze wszystkich mężczyzn na świecie. Ale przynajmniej nie noszą batiku :)
Alcham. Sorki, że akurat nie ma czapki z daszkiem, bo zdjęcie na tym traci, ale w gruncie rzeczy
to właśnie typowy dla mnie Sundajczyk.
Link do postu o indonezyjskich dziewczynach: http://abdingartos.blogspot.com/2015/02/no-rusz-dupe-nie-stoisz-jak-ciele.html

8/13/2015

Kilka krótkich historii z powrotu do Polski

1. Wszyscy notorycznie pytają mnie w sklepie o dowód lub wprost traktują mnie jak nastolatkę. Ja rozumiem, że wyglądam na 16 lat ( a mam już prawie 27) i w sumie absolutnie mi nie przeszkadza fakt, że ktoś się myli. Tylko że ja muszę wyciągać ten dowód i skromny smalltalk odgrywać:
- A Pani ma dowód?
- Oczywiście (śmieszek) ooooo pewnie jestem starsza od Pani (śmieszek)...
- Na pewno nie, zaraz zobaczymy.
I sprawdza.
- O, faktycznie. No ale Pani tak młodo wygląda.
- Tak, tak... wszyscy mi to mówią.

2. Sąsiedzi na mnie patrzą jak indonezyjskie dzieci.
- O wróciłaś!
- No tak.
- Ale znowu schudłaś chyba! I czemu taka nieopalona, a wróciła z ciepłych krajów!?
- Bo w górach mieszkałam.
- A to tam są góry.
- Nie ma w sumie.
- Aha (i skrzywienie)

3. Pusto. Na ulicach. W Poznaniu spokojnie przechodzę sobie przez ulicę. Raz nawet jakiś kierowca zatrzymał się dla mnie przed pasami (zdarza się to baaaaardzo często, jaka kultura!), a ja spojrzałam na tego jadącego z naprzeciwka i już miałam wyciągnąć rączkę, żeby zasygnalizować po indonezyjsku halo halo stop, a to przecież tak nie idzie. Samochód przepuściłam.

4. Szukam pracy. Codziennie jakaś rozmowa kwalifikacyjna. I jak w Indonezji mnie pytali: Jak masz na imię? Skąd jesteś? Gdzie idziesz? Jadłaś już? To tu mnie pytają: A dlaczego wybrała Pani j.indonezyjski? Czy będzie Pani naszym stałym pracownikiem, a może jednak planuje Pani kolejne wyjazdy? Dlaczego chce Pani dla nas pracować, a nie jako tłumacz? Skończyła Pani 26 lat...ooo to nie, bo my poszukujemy tego przed 26 rokiem życia, bo taniej.

5. Owady mi w Polsce bardziej przeszkadzają niż w Indo. Tam było wiadomo, że jest karaluch, który cię wystraszy i wtedy wstajesz i go zabijasz. Duży jest, więc nie ma z tym większego problemu. Potem są komary, ale z tym też nie ma większego problemu, bo cicaki, czyli gekony, czyli niewielkie jaszczurki pomagają ci w ograniczeniu ich liczby. A w Polsce? A to jakaś osa, a to wiecznie latające wokół muchy, a to ćma, a to jakiś czarny robak z podejrzanie twardym pancerzem...Wczoraj odbyliśmy ze znajomymi walkę z szerszeniem. Wiecznie słyszę jakieś bzzzzz i biegam z klapką na muchy. Nie lubię owadów.


No i poza tym gorąco tu bardziej niż w Indonezji. A potem nagle 20 stopni się robi i pod kocem trzeba się chować. Tyle na początek.


6/21/2015

Indonezyjski islam część V

Wybrałam się na zakupy, a że nie było mnie na nic stać, to skończyło się na wizytach w kilku sklepach, by porównać ceny z lokalnego marketu z tymi w centrum handlowym, ale o tym innym razem. Bo dziś chcę napisać o tym jak w mallu jest "fajnie". Indonezyjczycy do centrów handlowych lubią chodzić, bo mówią, że tam tak europejsko. Bo w mallu się można dotykać, chodzić za rękę, nosić krótkie i wyzywające ubrania, a nawet się przytulać! Takie zachowanie nie są społecznie akceptowane na indonezyjskiej ulicy, głównie ze względu na religię (86% Indonezyjczyków za swoją religię uznaje Islam), ale i tradycję. W mallu można wiele, choć całowanie się nadal pozostaje w sferze tabu. Do malla chodzi się jednak na randki - żeby pochodzić po sklepach, wypić kawę, pójść do kina. Na zakupy w mallu statystyczny Indonezyjczyk niekoniecznie może sobie pozwolić. Mall jest głównie przepełniony Chińczykami z siatkami, indonezyjskimi parami leniwie przechadzającymi się wokół sklepowych witryn oraz podśmiechujących się młodych Indonezyjek, które jak wiele młodych dziewczyn na świecie w mallu mają nadzieję wchłonąć luksus, a może i znaleźć bogatego męża.

Ja w mallu zrobiłam sobie selfie :) Nie często w Indonezji spotyka się ogromne lustra. W akademiku mam niewielkie i nadbite, przytwierdzone na stałe do drzwi szafy. Więc skorzystałam z okazji :)


6/07/2015

Śmierdzące petai

Petai mi przypomina zmutowany groszek. O matko jak to śmierdzi. Wyobraź sobie najgorszego bąka jaki ktoś puścił, to właśnie jest zapach petai. Uwalnia się przy każdym, nawet najmniejszym poruszeniu strączków. Przy mnie petai jedzono z ryżem. Uprzednio nad sporym ogniem opiekano fasolę jak saszłyki. Nie opiszę niestety ani jego smaku, ani konsystencji. Nie czuję się bohaterką by petai dotknąć, a co dopiero włożyć do ust. Tak jak w przypadku duriana, zdarzają się smakosze petai. Indonezyjka na zdjęciu poniżej bardzo tą fasolę lubi.

Sundajka dumnie prezentująca strąki petai. 
Petai rośnie na drzewach sięgających 30 metrów. Występuje w Malezji czy w Indiach i oczywiście bardzo znane jest w Indonezji, szczególnie wśród Sundajczyków, czyli Jawie Zachodniej. Zwane jest również śmierdzącą fasolą lub pete.

5/31/2015

Pomoc domowa - z cyklu pracownik w Indonezji

Na zdjęcie dziewczynki w mundurku pomocy domowej czekałam już od dawna. Aż tu pewnego dnia wybrałam się z Adim popływać - przez kilka dni w Bandungu nie padało, święto, trzeba było wykorzystać. Akurat trafiliśmy na chińskie urodziny na terenie hotelu z "naszym" basenem. Idealna okazja, bo to oznacza, że rodzice dziecka są bogaci, skoro stać ich na wystawną imprezę urodzinową dla dziecka, a tym samym stać ich na pomoc domową! Przyczajona na leżaczku pod parasolką, z iPhonem Adiego w ręku, czekam aż panienka zechce zbliżyć się do basenu. Znalazło się kilka. Zadowolona z basenu czym prędzej znikam, bo zaczęło kropić - welcome to Bandung. Proszę Adiego o przesłanie zdjęć. Dostaję dwa.

- Ale ja chcę też panienki w mundurkach!
- Po co? Usunąłem. Myślałem, że się tylko bawiłaś aparatem.
- Jak to usunąłeś? Przecież to strasznie ciekawe zdjęcia! Specjalnie iPhonem robiłam, żeby ładne były.

Odgrzebał kolejne dwa, więc postanowiłam z postem nie czekać i czym prędzej opisać fenomen pomocy domowej w Indonezji, który najwyraźniej Adiemu wydawał się tak błahy, że lepsze zdjęcia bezpowrotnie skasował.

Dziewczyny w mundurkach spotyka się nie tylko na większych eventach, ale często w najzwyczajniejszym centrum handlowym czy w restauracji. Mundurki są najczęściej koloru niebieskiego lub białego, zdarzają się również różowe. Do tego niezawodne podróbki crocsów. Na ramieniu często wisi torba z butelkami, chusteczkami, pudrem dla dzieci i drobnymi przekąskami. Wiem, bo zamek tej torby rzadko jest zamknięty i wszystko z niej wyziera. Pewnie dlatego, by pomoc mogła mieć wszystko w sekundę pod ręką. Często do niej sięga, najczęściej po chusteczki nawilżające przecierając dziecku rączki. Mundurek ma przede wszystkim odróżniać pomoc od reszty rodziny. Podejrzewam jednak, że chodzi również o to, by zaznaczyć, że nie jest ona nastoletnią córką, czyli matka nie jest jeszcze na tyle stara. Zdarzają się również pomoce domowe bez mundurków, ale i tak widać różnicę. Matka w pełnym makijażu i idealnie skrojonych ciuchach, a pomoc w koszulce z napisem "Beauty", wytartych jeansach i potarganych włosach.

Pomoc domowa w restauracji siedzi albo przy osobnym stoliku, albo na osobnym krześle gdzieś blisko. Gdy przychodzi menu, nie wybiera, rodzice dziecka wybierają dla niej danie. Z tego co zaobserwowałam, a obserwuję te dziewczynki już prawie dwa lata, to z reguły dostają smażony ryż. Gdy przychodzi jedzenie, pomoc najpierw karmi dziecko. To całkiem długi proces, bo dziecko raczej szybko z talerza nie wcina, do tego ma przy sobie jakąś zabawkę (najczęściej tablet), z którą chodzi wokół stolika. Gdy rodzice uznają, że dziecko się najadło, pomoc może przystąpić do zjedzenia swojej porcji, którą kończy w kilka minut.
Na basenie pomoce domowe biegały do kosza z pieluchami, uważały by dziecko nie wpadło do wody, oprowadzały je po kompleksie, bawiły się w różnego rodzaju gry urodzinowe. Rodzice stali obok, bacznie obserwując, czasem się przyłączając, ale najczęściej jednak siedzieli pod parasolkami i rozmawiali sącząc soczki.
Zdarzało mi się widzieć i poznać pomoc, która głowie rodziny zakładała nawet skarpetki. Mieszkała w garderobie z materacem i biurkiem bez krzesła. Co więcej nie wiedziała przy jakiej ulicy mieszka. Mówiła, że wie tylko do którego sklepu ma chodzić na zakupy. Ale to chyba było wyłącznie ekstremum i na co dzień niekoniecznie się tak zdarza.

Czy żal mi tych dziewczynek? Trochę. Dla większości z nich to jednak praca u bogatszych członków rodziny, którzy całkiem znośnie ją traktują, a ona wysyła zarobione pieniądze wielodzietnej rodzinie w mniejszym mieście. Może to być również przerwa w studiach lub zebranie na nich pieniędzy. Dla innych to po prostu sposób na życie. Na basenie spotkałam Chińczyków, ale tylko z rysów twarzy, bo mówią po indonezyjsku, czy sundajsku, co oznacza, że to pewnie któreś pokolenie z kolei chińskich imigrantów, które urodziło się już tutaj, w Indonezji. Częściej też pomoc w mundurku spotyka się właśnie z nimi niż z Indonezyjczykami. Ale w bogatszych domach, właśnie typowo indonezyjskich, pomoc jest na porządku dziennym. Nie sądzę, aby była to wobec tego chińska tradycja. Nie jestem przeciwna pomocy domowej, ale mundurki spotykane na ulicy rażą w oczy. Sposób traktowania też niekoniecznie się podoba. Nie mnie jednak oceniać, same o siebie muszą zawalczyć.

Niebieski mundurek, podróbki crocsów i dziecko za rączkę, to obraz pomocy domowej w Indonezji.
Najczęściej pomoc domowa to młode dziewczyny.
Niestety przez to, że Adi usunął inne zdjęcia wstawiam tą trochę starszą.




5/23/2015

Fast-food w Indonezji

Do KFC się chodzi na randki, a do McDonald's, bo może się akurat spotka białasa. W Burger King korzysta się głównie z promocji, a w Domino's Pizza jest chyba najtańsza pizza w Indonezji, która jakoś tam smakuje. 

Oczywista jest fascynacja Indonezyjczyków KFC. Restauracja w przystępnej cenie z ryżem i kurczakiem. Czego chcieć więcej? Tak. Tak. Ryż. Kto by o tym w Polsce pomyślał? Sprzedawane są oczywiście frytki, ale jak to słusznie autorka bloga Emi w drodze zauważyła ( w komentarzach do jednego ze zdjęć na moim Instagramie @abdi.ngartos.indonesia) szybko się kończą i już nie ma opcji, ale trzeba wybrać ryż. Frytki... w ogóle ziemniaki, kompletnie nie są tu popularne. Albo przynajmniej nie aż tak jak w Polsce. W każdym KFC siedzi zawsze mnóstwo par. Wieczorem, czyli po 18:00. Niektóre są otwarte 24h i są zawsze pełne. Randka w KFC oznacza dla Indonezyjek - szczególnie tych z Bandungu - że chłopak jest na przyzwoitym poziomie, bo pakiet kurczak, ryż i pepsi kosztuje ok. 20.000Rp (6 zł), czyli 2 porcje nasi goreng (smażony ryż - tradycyjne indonezyjskie jedzenie). Chłopak oczywiście za dziewczynę płaci, więc jak ma 40.000Rp w portfelu to ubogi nie jest, a to dla Sundajek niesamowicie istotne. Oczywiście wykluczam Indonezyjskich czy Chińskich bogaczy. Tu portfele zdają się być zbyt grube na KFC. Wtedy w grę wchodzi McDonald's.

Ja do Maca często nie chodzę, bo niekoniecznie mnie na niego stać. Jeden cheesburger to przybliżona równowartość 3 sporych porcji nasi goreng w Bandungu, a 5 porcji w Semarang. Za każdym razem jak do niego jednak wpadam, czy to w Semarang, Yogyakarcie, Bandungu itd., to zawsze spotykam tam bule, czyli białego. Spotyka się również wystrojone dziewczynki, które siedzą w Macu chyba całymi dniami i na tego męskiego bule czekają, żeby się uśmiechnąć i przez moment mieć nadzieję na historię z bajki o Kopciuszku. To bardzo zabawne, smutne i słodkie jednocześnie.

Za to w Burger King, za każdym razem jak tam wpadam, to wydaje się jakoś pusto. Ale ostatnio w tej sieciówce na terenie centrum handlowego Paris van Java, w Bandungu, ogłoszono promocję. Więc się wybrałam. I tłum. Popytałam znajomych, a oni mówią:
- No co się dziwisz, przecież do BK się tylko na promocje chodzi!
Aaaaaaachaaa!

Promocja wyglądała soczyście, ale zderzenie z rzeczywistością bolało. Bo burger był z trzema zimnawymi  nuggetsami i ketchupem, bez warzyw :( Za to cena nie najgorsza, bo 25.000Rp, czyli 7,5 zł.

Dobra rada: nie idź w Indonezji do Pizza Hut! Próbowałam trzy razy w różnych miastach i o matko no.... Jak na sieciówkę, to Pizza Hut w Polsce nie należy do tych najgorszych, a w Indonezji to tragedia nad tragediami. Składniki stare i mało, do tego plastikowy indonezyjski ser i cena wzięta z piekieł. Domino ma całkiem dobrą pizzę. Nigdy u nich w Polsce nie jadłam, bo resto jest tylko w Warszawie czy Krakowie, a ja przecież urzęduję w Poznaniu. Być może dlatego ta akurat pizza jest dla mnie znośna - bo jej smak odkryłam dopiero w Indonezji. Tanio, jak na ceny "europejskiego" jedzenia tutaj. Za dużą fantę i pizzę w pakiecie można zapłacić ok. 50.000Rp, czyli 15 zł. Jedzenie z Domino's Pizza głównie się zamawia na wynos, bo te zamówienia nie wiedzieć czemu są realizowane szybciej niż te na miejscu. A czekanie na pizzę godzinę, nawet z zapasem indonezyjskiej cierpliwości, nikomu się nie uśmiecha. Pizzę zamawia się od święta. Niesamowicie często podczas urodzin, za co (uwaga!) płaci solenizant, a nawet prezentów nie dostaje, żeby mu się to wszystko zwróciło.

Na koniec należy wytłumaczyć jak postrzegane są w Indonezji międzynarodowe sieciówki fast-foodowe. W Polsce coraz częściej sieę tym jedzenie gardzi. W Indonezji za to jest zaliczane do tych luksusowych, czyli takich na które nie każdy może sobie pozwolić. Żeby to zobrazować zmyślam dane: jeśli w Polsce na cheesburgera z Maca raz w tygodniu może sobie pozwolić 80% populacji, to w Indonezji może 20%. Ponadto jest to dla nich "zachodnie" żarcie, a co zachodnie jest dobre, czyli wkracza tutaj teoria Coca-Coli. Nie każdy Indonezyjczyk fast-foody lubi. Często jednak, jeżeli go stać, to prestiż robi swoje i zamówi kurczaka z ryżem. Spotyka się przecież hot-dogi, kebapy czy burgery na ulicach, ale nie są to tak oblegane miejsca, a nie najgorsze. Za to w KFC co noc tłum głośnych licealistów, trzymających się za ręce par (bo tam można), czy całych rodzin, bo akurat są pieniądze. Poza tym utworzyły się sieciówki jak HFC czy Olive Chicken, które sprzedają kurczaki w dokładnie takiej samej panierce i tańsze, no ale kurczak jest tam zdecydowanie gorszej jakości.

Dlaczego ja chodzę do tych wszystkich KFC? Bo mi to jedzenie przypomina Polskę. Niestety. Nic innego, na co byłoby mnie stać, nie smakuje "jak u mamy". Zdarza mi się gotować jakieś zapiekanki czy barszcze, ale składniki mają jednak inny smak, więc nie zawsze wychodzi. Jeśli tęsknię, mam akurat pieniądze, to idę do fast-foodów. Bo choć nie smakuje to idealnie tak samo, to jednak istnieje spore podobieństwo do tych w Polsce. Jak mieszkałam w Hiszpanii też jadłam, w Madrycie czy w Barcelonie. W Valladolid Mac był od mojego mieszkania za daleko, gdzieś na szarym końcu miasta. I tak sobie teraz myślę, jakie to smutne hahahahah...
bo hiszpańskie jedzenie przecież takie dobre
bo indonezyjskie jedzenie też przecież takie dobre
bo polskie jedzenie też...bo polskie najlepsze :)