Oczywista jest fascynacja Indonezyjczyków KFC. Restauracja w przystępnej cenie z ryżem i kurczakiem. Czego chcieć więcej? Tak. Tak. Ryż. Kto by o tym w Polsce pomyślał? Sprzedawane są oczywiście frytki, ale jak to słusznie autorka bloga Emi w drodze zauważyła ( w komentarzach do jednego ze zdjęć na moim Instagramie @abdi.ngartos.indonesia) szybko się kończą i już nie ma opcji, ale trzeba wybrać ryż. Frytki... w ogóle ziemniaki, kompletnie nie są tu popularne. Albo przynajmniej nie aż tak jak w Polsce. W każdym KFC siedzi zawsze mnóstwo par. Wieczorem, czyli po 18:00. Niektóre są otwarte 24h i są zawsze pełne. Randka w KFC oznacza dla Indonezyjek - szczególnie tych z Bandungu - że chłopak jest na przyzwoitym poziomie, bo pakiet kurczak, ryż i pepsi kosztuje ok. 20.000Rp (6 zł), czyli 2 porcje nasi goreng (smażony ryż - tradycyjne indonezyjskie jedzenie). Chłopak oczywiście za dziewczynę płaci, więc jak ma 40.000Rp w portfelu to ubogi nie jest, a to dla Sundajek niesamowicie istotne. Oczywiście wykluczam Indonezyjskich czy Chińskich bogaczy. Tu portfele zdają się być zbyt grube na KFC. Wtedy w grę wchodzi McDonald's.
Ja do Maca często nie chodzę, bo niekoniecznie mnie na niego stać. Jeden cheesburger to przybliżona równowartość 3 sporych porcji nasi goreng w Bandungu, a 5 porcji w Semarang. Za każdym razem jak do niego jednak wpadam, czy to w Semarang, Yogyakarcie, Bandungu itd., to zawsze spotykam tam bule, czyli białego. Spotyka się również wystrojone dziewczynki, które siedzą w Macu chyba całymi dniami i na tego męskiego bule czekają, żeby się uśmiechnąć i przez moment mieć nadzieję na historię z bajki o Kopciuszku. To bardzo zabawne, smutne i słodkie jednocześnie.
Za to w Burger King, za każdym razem jak tam wpadam, to wydaje się jakoś pusto. Ale ostatnio w tej sieciówce na terenie centrum handlowego Paris van Java, w Bandungu, ogłoszono promocję. Więc się wybrałam. I tłum. Popytałam znajomych, a oni mówią:
- No co się dziwisz, przecież do BK się tylko na promocje chodzi!
Aaaaaaachaaa!
Na koniec należy wytłumaczyć jak postrzegane są w Indonezji międzynarodowe sieciówki fast-foodowe. W Polsce coraz częściej sieę tym jedzenie gardzi. W Indonezji za to jest zaliczane do tych luksusowych, czyli takich na które nie każdy może sobie pozwolić. Żeby to zobrazować zmyślam dane: jeśli w Polsce na cheesburgera z Maca raz w tygodniu może sobie pozwolić 80% populacji, to w Indonezji może 20%. Ponadto jest to dla nich "zachodnie" żarcie, a co zachodnie jest dobre, czyli wkracza tutaj teoria Coca-Coli. Nie każdy Indonezyjczyk fast-foody lubi. Często jednak, jeżeli go stać, to prestiż robi swoje i zamówi kurczaka z ryżem. Spotyka się przecież hot-dogi, kebapy czy burgery na ulicach, ale nie są to tak oblegane miejsca, a nie najgorsze. Za to w KFC co noc tłum głośnych licealistów, trzymających się za ręce par (bo tam można), czy całych rodzin, bo akurat są pieniądze. Poza tym utworzyły się sieciówki jak HFC czy Olive Chicken, które sprzedają kurczaki w dokładnie takiej samej panierce i tańsze, no ale kurczak jest tam zdecydowanie gorszej jakości.
Dlaczego ja chodzę do tych wszystkich KFC? Bo mi to jedzenie przypomina Polskę. Niestety. Nic innego, na co byłoby mnie stać, nie smakuje "jak u mamy". Zdarza mi się gotować jakieś zapiekanki czy barszcze, ale składniki mają jednak inny smak, więc nie zawsze wychodzi. Jeśli tęsknię, mam akurat pieniądze, to idę do fast-foodów. Bo choć nie smakuje to idealnie tak samo, to jednak istnieje spore podobieństwo do tych w Polsce. Jak mieszkałam w Hiszpanii też jadłam, w Madrycie czy w Barcelonie. W Valladolid Mac był od mojego mieszkania za daleko, gdzieś na szarym końcu miasta. I tak sobie teraz myślę, jakie to smutne hahahahah...
bo hiszpańskie jedzenie przecież takie dobre
bo indonezyjskie jedzenie też przecież takie dobre
bo polskie jedzenie też...bo polskie najlepsze :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz